czwartek, 12 września 2013

In vitro

Przez wiele lat byłam absolutną przeciwniczką in vitro, lub precyzyjniej rzecz ujmując in vitro dofinansowanego z budżetu państwa. Przekonana byłam twierdząc, iż bezdzietne pary zawsze mają możliwość alternatywną, równie dobrą, może nawet lepszą, mianowicie adopcję. Trwałam w tym przekonaniu przez długi czas do chwili, aż sama nie rozpoczęłam rozważań nad taką formą kolejnego macierzyństwa. Wydawałoby się, że adopcja jest bowiem najlepszą z najlepszych opcji, pozwala bowiem jednocześnie pomóc i sobie i innemu. Zbierając doświadczenia doszłam jednak do pewnego druzgocącego wniosku - adopcja? - tak, dla wszystkich? na pewno nie.
Nie jest tak, że adopcja nie pozostawia śladu. Nie jest tak, że dziecko adoptowane jest czystą kartą, która, jak twoje biologiczne dziecko, pozwoli się kształtować. Dzieci adoptowane jako starsze (o takim myśleliśmy), to dzieci potwornie skrzywdzone, psychicznie zrujnowane. Oczywiste? Być może. Jednak nie wielu mówi o tym, że z dzieckiem adoptowanym pracuje się podwójnie, z dzieckiem adoptowanym musisz przejść drogę podwójnie ciężką. Nie wystarczy miłość, zrozumienie, ciepło i normalna rodzina. Dlaczego?
Gdybyś sam znalazł się w otoczeniu nieprzyjaznym, takim które nie spełnia potrzeb, nie dba, nie pomaga, z całą pewnością odgrodziłbyś się i z czasem wyrobił instynkt samozachowawczy, walkę o siebie, własne ja. 
Wyobraź sobie, iż po jakimś czasie trafiasz do otoczenia przyjaznego. Zachowanie jednak się nie zmienia, bo nauczyłeś się być dla siebie i o siebie walczyć, co jest zupełnie naturalne. Czy można to zmienić? Zapewne. Czy mam wystarczająco tyle sił? Nie wiem.
Dochodzi jeszcze szereg trudności związanych z brakiem pomocy ośrodków adopcyjnych po adopcji, chorobami dzieci związanych z piciem alkoholu przez matki w ciąży, problemów z istniejącą rodziną dziecka. Nie adoptuję dziecka. Na razie. Przyczyną jest konieczność pięcioletniego stanu małżeńskiego, którego jak wiadomo nie posiadam. Mam czas do czterdziestki. Nie zamykam tej opcji. Jest jednak znacznie, znacznie trudniejszą niż wcześniej to sobie wyobrażałam...





2 komentarze:

  1. Mnie się też kiedyś wydawało, że adopcja to bardzo dobra sprawa. Chyba nadal uważam, że jest dobra, tylko nie patrzę już z taką naiwnością na to, co może się dziać z dzieckiem adoptowanym (zresztą idealnie to opisałaś).
    Choć... nawet dziecko własne może sprawiać większe lub mniejsze kłopoty. Ale przy okazji adopcji rzeczywiście prawdopodobieństwo ich wystąpienia wydaje się większe.
    Za 'in vitro' mimo wszystko nie jestem i nie będę.

    OdpowiedzUsuń
  2. To właściwie nie miał być post o "in vitro", bo to zupełnie odmienny i równie trudny etycznie temat.
    Co do adopcji masz rację - naiwność i idealizowanie jest ogromnym zagrożeniem zarówno dla dzieci jak i rodziców. pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń