środa, 24 lipca 2013

Lubię zieloną herbatę

I oliwki lubię, i wątróbkę z cebulą. I gotować też choć nie potrafię. I sprzątać lubię na hadrę, i pracować mogłabym godzinami, dniami i latami bez wytchnienia. I mój dom. I kretyński serial by się wyłączyć. I rozmawiać przez telefon. I poranki pachnące świeżością. I seks lubię. I poezję.
Nie lubię mówić. I zmywać. Nie lubię, że nie potrafię prowadzić. I że pieniądze kończą się zawsze w połowie miesiąca. Nie lubię robić interesów. I chamstwa nie lubię. I prasowania. Tego, że mam słomiany zapał, że książki czytam na wyrywki. Krytyki nie lubię. Życia czasem. Awantur i nieporozumień.
I lubię nowy Pearl Jam. Bo przypomina to, co wcześniej. Trochę Lukin, trochę Spin the black circle... i to, jak byliśmy młodzi...



wtorek, 16 lipca 2013

Ok, więcej nie będę ...

Dziecko jest jak odkurzacz. Zasysa wszystko, a w szczególności czas wolny. Nie ma czasu na gazetę, nieudane próby kulinarne, pranie, sprzątnie, szaleństwa w supermarkecie i inne ekstrawagancko wykwintne przyjemności. Z tej przyczyny, gdy tylko dziecko zaśnie, a Ty razem z nim wyjątkowo nie, przychodzi dzika wolność. Wtedy niezmiernie ogłupiony oszałamiającą ilością czasu wolnego, dryfując bezładnie w odmętach swego umysłu wpadasz (o zgrozo!) w refleksję. Tak, tak, inteligentny człowiek nigdy się nie nudzi. A jednak.
Tym sposobem w moim, filozoficznie bądź co bądź wykształconym, umyśle wykiełkowała myśl, iż zniewolenie odpowiednio zaaranżowane może być najwyższą formą wolności. Zniewolenie bowiem ma to do siebie, iż nie pozostawia wyboru decydując za nas jaki kształt przybrać ma nasze działanie, czyli ni mniej ni więcej robisz coś, bo tak ustalono. A gdy zwolniony zostajesz z trudu i konieczności decydowania, a zwolnienie to następuje na skutek twej wolnej, nieprzymuszonej i świadomej decyzji, to czy rezygnacja z wolności nie jest jej najwyższą formą? Zastanawiam się dalej. I dalej, swobodnie pożytkując swój wolny czas, głęboko zaciągam słodkawą woń ;)


poniedziałek, 15 lipca 2013

Myślę, więc jestem

Młodość ma to do siebie, że wszystko się chce. Dziwne to, gdyż człek dojrzały nieco inaczej rozpatruje priorytety. Gdy masz lat naście raz po raz czytasz, palisz, malujesz, pijesz, myślisz, łazisz, palisz, pijesz, piszesz, gadasz i sypiasz jak już pić i palić dłużej się nie da. Wszystko na raz i nic z tego. Gdy stajesz się jednostką nieco starszą wybierasz niektóre z tych form aktywności, których ilość wzrasta odwrotnie proporcjonalnie do ilości wiosen przeżytych i zim przetrwanych. Mimo to jednak istota o wieku, który mało kto nazwie młodzieńczym (dzieści wzwyż), też człowiek i odpoczywać czasem musi. Dojść można wtedy do wniosku, że cholera jasna, i ku%$# pier%$# jego mać, nie jesteś jeszcze taki stary i coś jeszcze zrobić zdołasz. Bloga wtedy piszesz, co go nikt nie czyta prócz znajomych (hehe), książkę zaczynasz pisać co się na pierwszym rozdziale kończy, bo któż by chciał czytać taki szit, gotować się uczysz choć i tak już wszystko stracone, bo krytyk kulinarny czai się za ścianą. Nigdy jednak nie jest za późno, by porzucić hedonistyczną chęć do zakupów, seriali, braku literatury, sztuki w teatrze czy inteligentnej rozmowy. Ponadto stosując tzw. tenteges i inny zajebistnik podczas konwersacji już wiesz, że czas działać. Wyłączasz telewizor, komputer, komórę, gps, pralkę, ładowarkę, zmywarkę, zgrzewarkę i wszystko co ochoczo migającą diodką zachęca to współpracy, łapiesz za pierwszą, ambitniejszą pozycję ze stojącego nieopodal regału, zasiadasz na kanapie, po czym kolejny dzień spędzasz wściekły, bo po jaką cholerę całą noc przespałeś w kurwestko niewygodnej pozycji trzymając w łapsku wiekopomne dzieło. A trzeba było wybrać "Szkice węglem" zamiast "Głównych nurtów marksizmu". No cóż. Nikt nie mówił, że będzie lekko.




poniedziałek, 8 lipca 2013

Homo homini

Tworzenie własnej firmy jest procesem. Wymaga czasu, poświecenia, pomysłu i nieustannej samodyscypilny. Niemniej jednak może przynieść wymierny efekt w postaci "yeah, starczyło do pierwszego" stąd warto trud podejmować. Niestety początki jak to początki bywają trudne. Właściwie rzecz ujmując mi nie przeszkadza ani ZUS, ani US, żaden Vat czy PIT (słusznie zainwestowane comiesięczne czesne na księgową problem ten eliminuje doszczętnie i totalnie). Coś jednak przeszkadza. Permanentnie niczym makijaż. Nawet jeśliś u siebie, jeśliś panem, władcą, zarządcą, sekretarką, pijarowcem, kierowcą i wszystkim co firmie twej potrzebne naraz, niewątpliwe i absolutnie pewne jest to, że na swojej drodze przyjdzie Ci spotkać mądrzejszego, lepszego, wiedzącego więcej, lepiej, bardziej i tak do porzygania. Pół biedy gdy jest nim taksówkarz odwożący Cię po ostrej imprezie, gorzej gdy pan dyrektor banku, klient lub pani Goździkowa z kiosku. I wtedy do głowy przychodzi jedyne, słuszne i powtarzane przez przyjaciela stwierdzenie "Miej wyje$#@# - będzie Ci dane". Tym skuteczniejsze, im bardziej dosadnie wmawiane samemu sobie.
Poza firmą jest na szczęście życie. I ludzie. I współlokator wiecznie krytykujący gotowane przez mnie zupy, wreszcie zapytany czy kiedykolwiek ugotował zupę inną niż tę, ze słoika od mamy odpowiadający dziarsko "nie, a co?" ...



piątek, 5 lipca 2013

O kobiecości...

Gdy wczoraj oglądałam wystawę w lokalnej galerii "Uwikłane w płeć" miałam wrażenie, że kobiecość to golizna, menstruacja i szowinizm. Nie znalazłam niczego co w kobiecości istotne, ważne, źródłowe. Przewinęły się dwie lub trzy fotografie dotyczące macierzyństwa. Podobały mi się. Matka w stroju supermena, umęczona, trzymająca na kolanach synka. Musimy być wszystkim. Niezły był też tryptyk fotografii tej samej kobiety - nagiej nastoletniej, krwawiącej dziewczynki, młodej trzymającej na kolanach syna, starszej - dorosłego mężczyznę. Film ukazujący cztery twarze kobiet malujących się szminką do granic wolnej przestrzeni twarzy nieco mnie odrzucił.
Dla mnie kobiecość to sprzeczność, gra kontrastów. Jesteśmy tym czym jesteśmy i nie jesteśmy zarazem. Kobieta jest wszechświatem, w którym zamyka się niemal każde uczucie, każda prawda. Nieprzenikniona, niepoznawalna, nawet lub zwłaszcza dla samej siebie. 
A cycki i bycie matką? Owszem, jak dla mnie niestety zbyt wprost.


Musi być do wyboru.
Zmieniać się, żeby tylko nic się nie zmieniło.
To łatwe, niemożliwe, trudne, warte próby.
Oczy ma, jeśli trzeba, raz modre, raz szare,
czarne, wesołe, bez powodu pełne łez.
Śpi z nim jak pierwsza z brzegu, jedyna na świecie.
Urodzi mu czworo dzieci, żadnych dzieci, jedno.
Naiwna, ale najlepiej doradzi.
Słaba, ale udźwignie.
Nie ma głowy na karku, to będzie ją miała.
Czyta Jaspersa i pisma kobiece.
Nie wie po co ta śrubka i zbuduje most.
Młoda, jak zwykle młoda, ciągle jeszcze młoda.
Trzyma w rękach wróbelka ze złamanym skrzydłem,
własne pieniądze na podróż daleką i długą,
tasak do mięsa, kompres i kieliszek czystej.
Dokąd tak biegnie, czy nie jest zmęczona.
Ależ nie, tylko trochę, bardzo, nic nie szkodzi.
Albo go kocha, albo się uparła.
Na dobre, na niedobre i na litość boską. 


(Portret kobiecy. Wisława Szymborska oczywiście)
 

 


wtorek, 2 lipca 2013

Szczęście

Szczęście jest wtedy, gdy nie myślisz "co byłoby gdyby", gdy teraz jest najlepszą z opcji. Gdy pozostajesz tym kim jesteś, z tym z kim chcesz pozostać. Gdy nie czujesz się głodny wrażeń, gdy nie ma potrzeb, pragnień, gdy to co może być lepsze, nie jest lepsze. Gdy nie poszukujesz. Gdy nie trzeba już marzyć. Gdy można już umierać. Nie dlatego, że nie będzie lepiej, lecz dlatego, że lepiej już nie będzie...